Wstęp
Są takie noce, w których rozum w końcu zasypia naprawdę. Nie ten grzeczny, codzienny półsen, w którym jeszcze pilnujemy porządku świata, nazw, ról i masek. Tylko sen głęboki, pierwotny, w którym coś w nas puszcza kontrolę. I wtedy właśnie zaczyna się ruch pod powierzchnią. Jakby w czarnym lustrze pojawiały się obrazy, których nie potrafilibyśmy wymyślić na jawie. Obrazy zbyt intensywne, zbyt piękne albo zbyt niepokojące, żeby mogły być tylko przypadkiem.
Zawsze fascynowało mnie to, że sen nie pyta o zgodę. Przychodzi nawet wtedy, gdy nie jesteśmy gotowi. Nie pyta o moralność, o reputację, o to, kim chcemy być. Pokazuje raczej to, kim jesteśmy tam, gdzie nie sięga światło dnia. I właśnie w tym miejscu Carl Gustav Jung zobaczył coś więcej niż przypadkową aktywność mózgu. Zobaczył język. Zobaczył dramat. Zobaczył mit, który dzieje się w każdym z nas, noc po nocy.
Jung nie traktował snów jak zagadek do szybkiego rozwiązania. Dla niego sen był wydarzeniem psychologicznym, symboliczną opowieścią, w której dusza mówi własnym alfabetem. To, co pojawia się w śnie, nie przychodzi z zewnątrz. Przychodzi z głębi. Z tego obszaru, który nazwał nieświadomością, a potem jeszcze głębiej z nieświadomości zbiorowej, gdzie mieszkają archetypy, czyli pierwotne obrazy ludzkości. Matka, Cień, Bohater, Zwierzę, Otchłań, Królowa, Ofiara, Zdrada, Śmierć i Odrodzenie. Te figury nie starzeją się nigdy. One śnią się nadal.
Od dawna czuję, że sny są jak zakazana galeria sztuki wewnątrz człowieka. Wchodzisz tam nocą bez biletu, bez przewodnika, bez instrukcji obsługi. Jednego dnia widzisz dziecko stojące na krawędzi dachu, drugiego dnia wędrówkę przez las, który nie istnieje, trzeciego dnia spotykasz kogoś, kto wygląda znajomo, ale nie jest tym, za kogo go bierzesz. Wszystko jest symbolem, ale nic nie chce być jednoznaczne. I w tym właśnie jest ich moc.
W sztuce od zawsze próbowano dotknąć tego samego miejsca. Goya malował śpiący rozum, z którego wyłaniają się potwory. Bosch budował piekła pełne stworzeń, które bardziej przypominają sny niż realność. Dalí topił czas w miękkich zegarach, jakby chciał powiedzieć, że tam, gdzie działa nieświadomość, nie obowiązują już prawa logiki. Każdy wielki artysta w jakimś sensie flirtuje z tym samym terytorium, z którego rodzą się sny. Z obszarem, gdzie piękno sąsiaduje z lękiem, a sacrum z profanum.
Jung powiedziałby, że artysta często zanurza się w nieświadomości i przynosi stamtąd obrazy dla świata. Psychika robi dokładnie to samo każdej nocy, tylko na użytek jednej osoby. Sny są osobistą wystawą, do której wstęp masz tylko Ty. I być może właśnie dlatego tak często próbujemy je zlekceważyć. Bo zbyt trudno byłoby przyznać, że te obrazy mówią coś prawdziwego.
Gdzieś głęboko w nas żyje przekonanie, że rozsądek nas ochroni. Że jeśli wszystko nazwiemy, uporządkujemy, zaplanujemy, to chaos zostanie za drzwiami. Tyle że nieświadomość nie uznaje granic administracyjnych. Ona nie zna regulaminu pracy ani zasad przyzwoitości. Kiedy rozum zasypia, nieświadomość zaczyna mówić pełnym głosem. Czasem krzykiem. Czasem szeptem. Czasem pod postacią pięknego obrazu, który zostaje pod powiekami na cały dzień.
Jungowska psychologia głębi nie obiecuje szybkiego komfortu. Ona raczej zaprasza do zejścia pod powierzchnię. Do miejsca, gdzie mieszka Cień, czyli to wszystko, czego o sobie nie chcemy wiedzieć. Lęk, zazdrość, agresja, pragnienie władzy, potrzeba kontroli, ale także siła, instynkt, seksualność, dzikość, odwaga. Cień nie jest tylko tym, co złe. Cień jest tym, co wyparte. A to oznacza, że bywa też źródłem życia.
Sny są jednym z głównych języków Cienia. Nie mówią wprost. Mówią obrazem. Motywem. Ruchem. Przemianą. Dlatego ich interpretacja nie polega na prostym przypisaniu znaczeń. To nie jest słownik symboli. To raczej dialog, który toczy się między świadomością a nieświadomością. I każdy taki dialog jest inny, bo każdy człowiek niesie inny mit.
Od lat pracuję z ludzkimi snami i z własnymi również. I im dłużej w nich jestem, tym mniej wierzę w banalne wyjaśnienia. Sen o zdradzie nie musi mówić o zdradzie. Sen o śmierci rzadko mówi o śmierci. Sen o pościgu często mówi o czymś, przed czym uciekamy na jawie, ale w zupełnie innym sensie, niż chcielibyśmy to zobaczyć. Nieświadomość nie jest pedagogiczna. Ona jest prawdziwa.
Jest w tym coś z klimatu mrocznych uniwersów, które tak wielu ludzi fascynują. Światy, w których światło i cień nie są jednoznacznie rozdzielone. Gdzie piękno jest ostre jak nóż, a potęga rodzi się z cierpienia. Jung powiedziałby, że to archetypiczna opowieść o konfrontacji z własnym Cieniem. O zejściu do podziemi. O spotkaniu z tym, co budzi lęk, ale bez czego nie ma pełni.
W snach często pojawiają się figury, które przypominają władców nocy, drapieżników, istoty z pogranicza świata ludzi i świata bestii. To nie są przypadkowe fantazje. To są obrazy energii psychicznej, która nie mieści się w społecznym kostiumie. Drukhari psychiki, jeśli pozwolę sobie na tę metaforę. Mroczne formy życia, które żyją z intensywności, z emocji, z bólu, z ekstazy. Jung nie demonizował tych figur. On próbował je rozumieć.
Bo w psychologii głębi nie chodzi o to, żeby być tylko dobrym. Chodzi o to, żeby być całością.
Długo zajęło mi oswojenie myśli, że sny nie zawsze chcą mnie uspokoić. Czasem przychodzą po to, żeby mnie zburzyć. Żeby naruszyć konstrukcję, którą budowałam latami. Żeby pokazać pęknięcie tam, gdzie wolałabym widzieć gładką powierzchnię. I właśnie wtedy, paradoksalnie, dzieje się coś najważniejszego. Bo sen nie niszczy dla samego niszczenia. On rozbija po to, by odsłonić.
Jung pisał, że człowiek staje się sobą poprzez proces indywiduacji, czyli stopniowego stawania się całością. Ten proces nigdy nie jest wygodny. Zawsze prowadzi przez strefy wstydu, lęku, ambiwalencji. Sny są jednym z głównych przewodników w tej drodze. One pokazują, gdzie aktualnie znajduje się dusza. Nie tam, gdzie chcielibyśmy, żeby była, ale tam, gdzie naprawdę jest.
Z perspektywy psychologii głębi sen nie jest ani proroczy w sensie magicznym, ani przypadkowy w sensie biologicznym. Jest znaczący. Jest odpowiedzią na wewnętrzną sytuację człowieka. Czasem jest też próbą kompensacji. Gdy na jawie jesteśmy nadmiernie racjonalni, sny stają się dzikie. Gdy żyjemy w tłumieniu emocji, sny krzyczą. Gdy tracimy kontakt z ciałem, sny przywracają go obrazami bólu, dotyku, pożądania.
W mojej pracy i w moim życiu sny wielokrotnie okazywały się bardziej prawdomówne niż moje deklaracje. Mówiłam sobie, że coś już mam za sobą, a noc pokazywała, że rana wciąż żyje. Tłumaczyłam sobie, że coś jest nieważne, a sen czynił z tego centralny obraz dramatu. I nie robił tego z okrucieństwem. Raczej z precyzją, której nie potrafiłam osiągnąć na jawie.
Sny nie moralizują. One obnażają.
Czasem mam wrażenie, że największym lękiem współczesnego człowieka nie jest już śmierć, ale kontakt z własną głębią. Z czymś, co nie daje się zredukować do wykresu, diagnozy, opisu funkcjonowania. Jung był jednym z tych, którzy odważyli się powiedzieć, że psychika to nie tylko mechanizm, ale także misterium. Coś, czego nie da się do końca oswoić, ale z czym można wejść w relację.
Dlatego sny są tak niewygodne. Bo nie pozwalają zatrzymać się na powierzchni. Bo każą zadawać pytania, na które nie zawsze chcemy znać odpowiedzi. Kim jestem, kiedy nikt nie patrzy. Czego naprawdę pragnę. Przed czym uciekam. Co we mnie domaga się zobaczenia.
Kiedy rozum zasypia, budzi się prawda. Nie ta wygodna, nie ta społeczna, nie ta do publikacji. Ta nocna, symboliczna, czasem brutalna, czasem piękna do bólu. I właśnie dlatego jungowska analiza snów nie jest luksusową ciekawostką. Jest jednym z najodważniejszych spotkań, jakie możemy odbyć z samymi sobą.
Gdzie mieszka sen. Jungowska mapa nieświadomości
Jung mówił, że świadomość jest jak wyspa na oceanie. To, co widzimy w świetle dnia, to wąski pas lądu, na którym ustawiamy domy, drogi, role społeczne i definicje siebie. Reszta tonie w wodzie. A jednak to właśnie oceany decydują o pogodzie. O przypływach. O burzach. O tym, czy w ogóle da się żyć na tej wyspie. Sen jest falą z głębin, która co noc dociera do brzegu.
Nieświadomość indywidualna, ta uformowana przez nasze osobiste doświadczenia, zawiera to, co wyparte, zapomniane, odrzucone, nieznośne. Nieświadomość zbiorowa jest starsza niż nasze biografie. Ona nie pamięta naszych imion, ale pamięta ludzkość. To stamtąd wychodzą archetypy. Obrazy, które śnią się ludziom od tysięcy lat, niezależnie od epoki, języka i kultury. Matka karmiąca i Matka niszcząca. Ojciec ochraniający i Ojciec pożerający. Bohater wyruszający w drogę. Smok strzegący skarbu. Dziewczyna zamknięta w wieży. Stary Mędrzec na skraju świata.
Gdy taki obraz pojawia się w śnie, nie jest tylko prywatnym fantazmatem. Jest ruchem całego mitu. Jung mówił, że archetypy są jak koryta rzek, którymi płynie energia psychiczna. Możemy nadać jej własne imię, własną historię, ale nurt pozostaje ten sam. Dlatego różne sny różnych ludzi potrafią być do siebie tak zadziwiająco podobne.
W snach spotykamy też Cień. I tu zaczyna się prawdziwe napięcie. Cień nie jest po prostu tym, co złe. Jest wszystkim, czym nie chcemy być w świetle dziennym. Jest agresją u tych, którzy całe życie byli grzeczni. Jest słabością u tych, którzy zbudowali tożsamość na sile. Jest wrażliwością u tych, którzy nauczyli się nie czuć. Sen często robi rzecz bezlitosną i piękną jednocześnie. Pokazuje nam to, co zostało zamknięte w lochach psychiki.
Dlatego tak często śnimy o pościgach, o upadkach, o prześladowaniu, o byciu obserwowanym. Psychika nie mówi wtedy: jesteś zły. Ona mówi: coś w Tobie domaga się uznania. Coś zostało zepchnięte w cień tak głęboko, że musi wracać pod postacią lęku.
W jungowskiej perspektywie sen nie ma funkcji kary. On ma funkcję równoważenia. Jeśli na jawie jesteśmy zbyt sztywni, sen wprowadza chaos. Jeśli jesteśmy zalani emocjami, sen przynosi lodowaty dystans. Jeśli uciekamy od cierpienia, sen pokazuje ból. Jeśli żyjemy tylko przeszłością, sen próbuje otworzyć przyszłość. Nieświadomość nie jest ani dobra, ani zła. Jest regulatorem.
Jednym z najbardziej poruszających doświadczeń jest moment, gdy zaczynamy widzieć, że sen nie jest przeciwko nam. Nawet wtedy, gdy jest trudny. Nawet wtedy, gdy budzi nas w nocy z przyspieszonym oddechem. Nawet wtedy, gdy jego obraz wraca przez cały dzień jak drzazga pod skórą. On próbuje mówić w imieniu części nas, która nie ma dostępu do słów.
W snach spotykamy także Animę i Animusa. Żeński i męski pierwiastek psychiki. Jung wierzył, że każdy człowiek nosi w sobie obie te energie, niezależnie od płci biologicznej. Anima bywa przewodniczką w świat emocji, relacji, intuicji i ciała. Animus bywa głosem rozumu, stanowczości, działania i decyzji. W snach często pojawiają się jako konkretne postacie. Kobieta, która przyciąga i przeraża jednocześnie. Mężczyzna, który prowadzi albo osądza. Te figury mówią wiele o tym, w jakiej relacji jesteśmy z własnym wnętrzem.
Czasem sen przynosi spotkanie z Wielką Matką. Obraz natury, ziemi, oceanu, jaskini, ciepła, ale też pochłaniania. To archetyp, który potrafi być jednocześnie karmiący i niszczący. W takich snach pojawia się temat zależności, bezpieczeństwa, ale i lęku przed utratą siebie. Wielka Matka bywa też obrazem relacji z własnym ciałem. Z jego potrzebami, rytmami, słabością i siłą.
Są też sny, w których pojawia się Stary Mędrzec albo Stara Mądra. Postacie stojące na granicy światów. Często mówią jedno zdanie, które zostaje na całe życie. Czasem tylko patrzą. Jung uważał, że to obrazy wewnętrznej mądrości psychiki. Tego miejsca, które wie więcej, niż chcielibyśmy przyznać.
Ale najtrudniejsze są sny inicjacyjne. Te, które przynoszą rozpad. Upadek domu. Śmierć bliskiej osoby. Katastrofę. Koniec świata. One budzą największy lęk, bo dotykają naszego przywiązania do formy. Jung widział w nich nie zapowiedź realnej śmierci, lecz symbol końca pewnego etapu życia psychicznego. Gdy coś w nas musi umrzeć, żeby mogło narodzić się coś nowego, psychika używa najpotężniejszego obrazu, jaki zna. Obrazu śmierci.
Nie ma w jungowskim rozumieniu snów nic bardziej niebezpiecznego niż dosłowność. Sen nie mówi wprost. Sen operuje symbolem. A symbol nie daje się zamknąć w jednej definicji. Symbol jest żywy. Oddycha. Zmienia znaczenie w zależności od tego, kto go śni.
Ten sam wąż w śnie jednej osoby będzie seksualnością, u innej lękiem, u jeszcze innej uzdrawiającą siłą. Ten sam dom u jednej osoby będzie bezpieczeństwem, u innej więzieniem. Dlatego jungowska analiza snów nie polega na dopasowywaniu gotowych znaczeń, lecz na słuchaniu kontekstu życia. Na pytaniu nie tylko co się śniło, ale komu i kiedy.
Są sny, które przychodzą jak wiadomość w butelce. Niby przypadkiem, a jednak dokładnie w tym momencie, gdy coś się w nas przesuwa. Gdy relacja wisi na włosku. Gdy decyzja jeszcze nie zapadła. Gdy żałoba jeszcze nie została nazwana. Wtedy sen potrafi przynieść obraz, który porządkuje więcej niż tysiąc rozmów.
Czasem śni nam się ktoś, za kim tęsknimy. Czasem ktoś, kogo nienawidzimy. Jung powiedziałby, że to nie zawsze jest sen o tej osobie, ale o części nas, którą w niej projektujemy. Sen nie tyle opowiada o świecie zewnętrznym, co o wewnętrznym krajobrazie relacji, pragnień i lęków.
Zdarza się też, że sny milkną. Że przez długi czas nie pamiętamy żadnego. Jung uważał, że to często momenty, w których świadomość oddziela się od nieświadomości zbyt szczelnie. Jakby ktoś zamknął drzwi na klucz. Psychika jednak nie znosi ciszy wiecznej. Prędzej czy później znowu zapuka. Czasem bardzo cicho. Czasem z hukiem.
Kiedy zaczynamy traktować sny poważnie, zaczyna zmieniać się coś bardzo subtelnego w sposobie bycia. Pojawia się pokora wobec tego, czego nie kontrolujemy. Pojawia się zgoda na to, że nie wszystko w nas jest logiczne, spójne i przewidywalne. Jung uczył, że nie rozwijamy się przez doskonałość, ale przez dialog z własną nieświadomością.
Ten dialog bywa trudny. Bywa wstydliwy. Bywa poruszający. Bywa niepokojący. Ale rzadko bywa pusty.
Z mojej perspektywy najważniejszą zmianą, jaką przyniosło wejście w świat snów, nie była umiejętność ich interpretowania. Była gotowość do słuchania. Do tego, by nie uciekać od tego, co we mnie nocne, niejasne, rozedrgane. Bo tam właśnie często kryje się najprawdziwsze życie.
Nieświadomość nie chce nas zniszczyć. Ona chce, żebyśmy stali się sobą w pełniejszym sensie. A to niemal zawsze oznacza konfrontację z tym, co trudne. Z tym, czego wolelibyśmy nie widzieć. Z tym, co przypomina o naszej zwierzęcości, kruchości, niejednoznaczności.
W snach spotykamy więc nie tylko potwory. Spotykamy także siebie bez makijażu.
I może dlatego nie każdy ma odwagę patrzeć w te obrazy długo. Bo to wymaga czegoś więcej niż ciekawości. Wymaga zgody na to, że prawda nie zawsze jest jasna, czysta i piękna. Czasem jest mroczna. Czasem jest niepokojąco piękna. Czasem boli dokładnie w to miejsce, które najstaranniej ukrywaliśmy.
Nocne figury. O tych snach, które wracają jak echo
Są sny, które przychodzą raz i odchodzą jak dym. I są takie, które powracają. Zmienione tylko nieznacznie, jakby pamiętały swoją poprzednią wersję. Jung uważał sny powracające za szczególnie ważne, bo pokazują proces, który jeszcze się nie domknął. Jak niedokończony rytuał. Jak krąg, który nie został zamknięty.
Jednym z najczęstszych motywów jest sen o pościgu. Ktoś biegnie. Przed kimś. Przed czymś. Czasem wąskimi korytarzami. Czasem przez miasto bez ludzi. Czasem przez las, w którym nie da się znaleźć wyjścia. Lęk ma różne twarze, ale mechanizm jest ten sam. To, co ściga, jest cieniem. Tym, co zostało wyparte, ale nie przestało istnieć. Ucieczka na jawie tylko wzmacnia pościg w nocy.
Sen o pościgu bardzo rzadko mówi o realnym zagrożeniu. On mówi o napięciu psychicznym. O konflikcie, który nie został dopuszczony do świadomości. O emocji, która nie dostała prawa głosu. O prawdzie, przed którą zamknięto drzwi. Nieświadomość nie goni po to, by zniszczyć. Goni po to, by doprowadzić do spotkania.
Są też sny o utracie. O śmierci kogoś bliskiego. O zniknięciu dziecka. O rozpadzie świata. Te sny bywają tak intensywne, że po przebudzeniu zostaje w ciele realny ból. Jung pisał, że sny o śmierci niemal nigdy nie zapowiadają realnej śmierci. One zapowiadają koniec pewnej formy życia psychicznego. Koniec iluzji. Koniec etapu. Koniec złudzenia o tym, że wszystko da się zachować w niezmienionej postaci.
Sny o śmierci są snami granicznymi. Przypominają, że psychika porusza się w rytmie narodzin i umierania. Że nie wszystko da się przenieść dalej. Że czasem coś musi się rozpaść, aby mogło pojawić się coś nowego. To są sny inicjacyjne. Trudne, ale głęboko transformujące.
Są sny o zdradzie. O byciu oszukanym. O odkryciu tajemnicy. O nagłym rozpadzie zaufania. W jungowskiej perspektywie sen o zdradzie bardzo często nie dotyczy relacji z drugim człowiekiem, ale relacji z samym sobą. Mówi o miejscu, w którym człowiek przestał być wierny własnej prawdzie. Gdzieś się od siebie oddalił. Coś poświęcił, by przetrwać. Zdrada w śnie bywa symbolem zdrady wewnętrznej.
Są sny erotyczne. Pełne nagości, intensywności, pożądania, czasem wstydu. W jungowskim rozumieniu nie są one tylko rozładowaniem napięcia seksualnego. Często są obrazem relacji z własną energią życiową. Z kreatywnością. Z instynktem. Z tym, co chce się poruszyć, połączyć, żyć. Erotyka snu często mówi o tym, gdzie energia w człowieku została zablokowana, a gdzie próbuje się przebić.
Są sny o dziecku. O jego zagubieniu. O opiece. O niezdolności do ochrony. Dziecko w jungowskiej symbolice jest archetypem nowego początku. Czegoś, co dopiero się rodzi. Nowej drogi. Nowej tożsamości. Nowego sensu. Gdy sen pokazuje dziecko zagrożone, często mówi o kruchości tej nowej części psychiki. O tym, jak łatwo ją utracić, zanim zdąży się umocnić.
Sny o potworach należą do najbardziej pierwotnych. Bestie. Demony. Istoty bez twarzy. Stworzenia z pogranicza form. Jung widział w nich obrazy głębokiego Cienia. Tych obszarów psychiki, które zostały uznane za niedopuszczalne. Agresja. Przemoc. Żądza. Zemsta. Zazdrość. Ale także potęga. Siła. Dzikość. Instynkt przetrwania. Potwór w śnie nie zawsze chce zniszczyć. Czasem chce zostać rozpoznany.
Są sny o wodzie. Ocean. Jezioro. Rzeka. Powódź. Zanurzenie. Topienie się. Jung traktował wodę jako jeden z najsilniejszych symboli nieświadomości. Sen o tonącym ciele bardzo często nie mówi o śmierci, lecz o zalaniu przez emocje. Sen o pływaniu może mówić o zdolności poruszania się w świecie uczuć. Sen o spokojnym jeziorze bywa obrazem wewnętrznej równowagi. Ale woda bywa też groźna. Może wciągać. Może pochłaniać.
Są sny o krwi. Ranie. Przemocy. Rozlewie. Krew w snach bywa symbolem energii życia, ale też ofiary. Jung widział w niej obraz intensywności doświadczenia. Czasem krwawy sen nie mówi o agresji, lecz o tym, że coś w człowieku jest przeżywane zbyt intensywnie. Za mocno. Za głęboko. Poza granicami, które da się unieść bez straty.
Są sny o lataniu. Jedne z najbardziej uwodzących. Przekraczanie ograniczeń ciała. Unoszenie się ponad ziemią. Swoboda. Lekkość. Jung interpretował je często jako obrazy ekspansji świadomości. Oderwania od ciężaru materii. Chwilowego dotknięcia czegoś większego. Ale lot bywa też ucieczką. Próbą uniknięcia kontaktu z tym, co trudne na ziemi.
Sny o spadaniu są odwrotnością lotu. Nagle traci się grunt. Pojawia się przepaść. Utrata kontroli. Jung widział w nich obrazy momentów, w których ego traci iluzję panowania nad życiem. To sny pokory. Sny przypominające, że nie wszystko da się utrzymać wysiłkiem woli.
Sny o labiryntach. O zgubieniu drogi. O zamkniętych drzwiach. O kluczach, które nie pasują. To sny procesu. Drogi, która nie jest prosta. Jung powiedziałby, że to sny indywiduacji. O błądzeniu, które nie jest pomyłką, lecz warunkiem odnalezienia sensu.
Są sny jasne jak symboliczne obrazy ołtarza. I są sny rozbite, fragmentaryczne, chaotyczne. Jung uważał, że stopień spójności snu często odzwierciedla stopień integracji psychiki. Gdy wewnątrz panuje rozdarcie, sny bywają urwane, niespójne, pełne nagłych cięć. Gdy proces wewnętrzny zaczyna się porządkować, sny stają się bardziej narracyjne.
Nieświadomość mówi obrazem, ale używa też ciała. Sny o paraliżu. O niemożności krzyku. O braku ruchu. To obrazy momentów, w których coś zostało zablokowane w rzeczywistości. Emocja, decyzja, sprzeciw. Ciało w śnie pokazuje to, czego nie potrafi wyrazić w dzień.
Są sny puste. Prawie bez treści. Ciemność. Cisza. Zawieszenie. Jung widział w nich moment przejścia. Próg. Stan przed narodzinami nowej formy. Tak jak w mitach przed stworzeniem świata istniała ciemność i bezruch.
Są sny religijne. O świetle. O postaciach świętych. O głosach z góry. Jung interpretował je nie dogmatycznie, lecz symbolicznie. Jako kontakt z archetypem Jaźni. Centralnego punktu psychiki. Obrazu pełni, do którego człowiek dąży, nawet jeśli nie potrafi tego nazwać.
W jungowskiej perspektywie nie istnieją sny nieistotne. Istnieją tylko takie, których sensu jeszcze nie potrafimy odczytać. Nieświadomość nie produkuje śmieci. Produkuje obrazy. A obraz zawsze coś znaczy, nawet jeśli znaczenie to jest jeszcze poza zasięgiem świadomości.
Im dłużej obcuje się ze snami, tym bardziej widać, że nocne obrazy są dramatem duszy, który toczy się niezależnie od tego, czy ktoś na niego patrzy. Sen nie potrzebuje widza. On potrzebuje tylko jednego. Obecności.
I może najważniejsze w jungowskim podejściu do snów jest to, że one nie są materiałem do szybkiej eksploatacji. Nie służą do natychmiastowych odpowiedzi. Są procesem. Relacją. Stopniowym odsłanianiem sensów. Jak dzieło sztuki, które nie ujawnia wszystkiego przy pierwszym spojrzeniu.
Niektóre sny dojrzewają latami. W jednym momencie są tylko dziwnym obrazem. Po czasie stają się kluczem do zrozumienia czegoś fundamentalnego. Jung pisał, że nieświadomość ma swój czas. I ten czas rzadko pokrywa się z naszym.
Są sny, które wracają po latach w pamięci i nagle zaczynają mówić inaczej. Jakby ich sens był odłożony do momentu, w którym świadomość jest gotowa go unieść. To również jest jedna z najpiękniejszych tajemnic psychologii głębi.
Tam gdzie kończy się noc. O powrotach, które zmieniają kierunek życia
Kiedy patrzę na sny z perspektywy jungowskiej psychologii głębi, zaczynam widzieć w nich nie epizody ani przypadkowe obrazy, lecz drogę. Powolną, czasem bolesną, czasem olśniewającą, ale zawsze prowadzącą w jedno miejsce. W głąb. Nie po to, żeby tam ugrzęznąć, tylko żeby wrócić odmienionym. Można powiedzieć, że sen jest jak nocny posłaniec, który prowadzi człowieka do punktu, o którym nie wiedział, że istnieje. I nagle okazuje się, że wewnętrzny krajobraz nie jest już prostą mapą, ale czymś na kształt rozległego kontynentu, którego granice istnieją tylko po to, żeby zostały przekroczone.
Jung mówił, że człowiek nie rodzi się gotowy. Rodzi się możliwy. I to zdanie, choć brzmi prosto, otwiera coś ogromnego. Możliwość nie dzieje się sama. Ona domaga się pracy. Domaga się odwagi. Domaga się spotkania z tym, od czego odwracaliśmy wzrok latami. Dopiero wtedy psychika zaczyna układać się w całość. Nie czystą, nie idealną, ale prawdziwą.
Czasem mam wrażenie, że proces indywiduacji, o którym Jung pisał z taką spokojną pewnością, jest jak powolna nauka chodzenia w ciemności. Najpierw człowiek porusza się ostrożnie, badając teren końcówkami palców. Potem zaczyna rozpoznawać kształty po temperaturze. Później orientuje się, że ciemność nie jest wrogiem, tylko przestrzenią, w której nie musi udawać. A w końcu przychodzi moment, gdy noc przestaje być nocą. Staje się wnętrzem. Domem. Organem. Mową, której nie trzeba się bać.
W snach najbardziej porusza mnie to, że nie próbują być grzeczne. Nigdy nie schlebiają. Nigdy nie wygładzają krawędzi. Są radykalnym językiem prawdy. Nie tej z gazet, nie tej z treningów rozwojowych, nie tej powtarzanej automatycznie. Tylko tej, która płynie z samego rdzenia człowieka. Czasem cichej. Czasem brutalnej. Czasem delikatnej jak szept na karku.
I kiedy człowiek zaczyna słuchać snów, dzieje się coś dziwnego. Jakby świadomość i nieświadomość zaczynały się do siebie przybliżać. Znika przepaść. Znika mur. Znika ta nerwowa potrzeba kontrolowania wszystkiego na jawie. Pojawia się zgoda na to, że życie jest zbyt duże, żeby mieściło się w codziennym pojęciu sensowności.
Człowiek, który wchodzi w dialog ze snami, przestaje oczekiwać, że jego psychika będzie działać jak prosta maszyna. Zaczyna rozumieć, że jest raczej jak symfonia. Pełna sprzeczności, zmian tempa, chwil napięcia i chwil ukojenia. Nic nie jest przypadkowe. Nic nie jest zbędne. Nawet to, co bolesne, często pełni funkcję przewodnika. Jakby nieświadomość mówiła: zobacz, tutaj jest rana. Tutaj jest lęk. Tutaj jest pragnienie, które zakopałaś. Nie po to, by cię tym obciążyć, ale po to, by przywrócić ci całość.
Cień, który wydaje się groźny, gdy tylko stoi w drzwiach, okazuje się często strażnikiem. Archetypy, które wydają się odległe, nagle wchodzą w codzienność jako obrazy, które przyciągają i niepokoją. Anima i Animus przestają być abstrakcją. Stają się żywymi energiami. Drogowskazami. Wewnętrznymi figurami, które chcą współpracować, nie dominować.
I być może dlatego analiza snów nie jest luksusem. Nie jest zabawą. Jest formą życia. Formą relacji z samym sobą. Relacją, która potrafi podtrzymać człowieka w momentach, gdy świat zewnętrzny traci wyrazistość. Bo sny nie kłamią. One nie zawsze są miłe, ale nie kłamią.
Czasem gdy myślę o jungowskich snach, przypomina mi się jedno zdanie, które kiedyś samo we mnie wypłynęło i zostało. Noc jest najwierniejszym świadkiem człowieka, bo jako jedyna nie interesuje się jego maskami. Wciąż czuję, że to zdanie dotyka czegoś, co Jung próbował opisać całe życie. Że prawdziwy rozwój nie polega na dodawaniu kolejnych warstw. On polega na zdejmowaniu. Na powrocie. Na stawaniu się sobą takim, jakim człowiek jest pod powierzchnią oczekiwań.
Sny uczą tego powrotu. Uczą zejścia w dół, żeby wrócić w górę z czymś nowym. Z czymś własnym. Z czymś, co nie jest kopią świata, ale jego odpowiedzią. Odpowiedzią organiczną. Żywą. Silną.
Gdy przyglądam się temu jeszcze uważniej, widzę, że sny prowadzą człowieka do głębokiego spotkania z Jaźnią. Z tym miejscem, które jest centrum psychiki. Nie ego. Ego jest strażnikiem dnia. Jaźń jest sercem nocy. To ona porządkuje obrazy, łączy nici zdarzeń, przechowuje pamięć, której nie mamy świadomie. To ona szepcze symbolem, gestem, obrazem. To ona mówi językiem, który nie wymaga definicji, bo działa jak prawda bez słów.
Proces indywiduacji staje się wtedy czymś więcej niż teorią. Staje się ruchem. Staje się oddychaniem. Staje się życiem, które nie jest już oparte na udawaniu siły, ale na prawdziwej odporności. Nie na kontrolowaniu emocji, ale na ich przyjmowaniu. Nie na wypieraniu Cienia, ale na jego integracji. Jung nie chciał stworzyć idealnego człowieka. Chciał stworzyć prawdziwego. I to, paradoksalnie, jest znacznie trudniejsze.
Kiedy rozum zasypia, budzi się prawda. Teraz to zdanie nabiera dodatkowego sensu. Nie chodzi o to, że noc odsłania jakieś sekrety, których nie można zobaczyć za dnia. Chodzi o to, że człowiek staje się wtedy bardziej szczery wobec siebie. Bez masek. Bez projekcji. Bez przymusu udowadniania, że wszystko jest pod kontrolą. W nocy kontrola nie istnieje. Istnieje ruch. Istnieje proces. Istnieje spotkanie.
A może najważniejsze jest to, że sny pokazują człowiekowi jedną z najbardziej intymnych prawd o życiu. Że nic nie jest ostateczne. Że to co umiera w snach, umiera tylko po to, żebyśmy mogli narodzić się z nową świadomością. Że to co nas goni, chce tylko zostać zobaczone. Że to co nas przeraża, często jest naszym największym sprzymierzeńcem. Że to co błyszczy, czasem ukrywa cień. Że to co mroczne, czasem niesie światło.
Jest takie zdanie, które często wraca do mnie, kiedy myślę o jungowskich snach. Dusza nigdy nie mówi po nic. Ona mówi, żeby nas odnaleźć. To zdanie jest może najbliższe temu, czym jest jungowska droga. Szukaniem siebie. Tego prawdziwego, nie tego, który jest wygodny dla świata. Tego, który istnieje nawet wtedy, gdy wszystko inne się rozpada.
Można więc powiedzieć, że ostatnim gestem snu jest zaproszenie. Nie do ucieczki. Nie do fantazji. Do powrotu. Do powrotu do siebie. Do tej części, która czekała cierpliwie, aż ktoś przestanie się bać ciemności.
Noc kończy się spokojniej, kiedy człowiek zrozumie, że jej celem nigdy nie było go zranić. Jej celem było go obudzić.
Literatura i dzieła
Carl Gustav Jung, Człowiek i jego symbole
Carl Gustav Jung, Archetypy i nieświadomość zbiorowa
Carl Gustav Jung, Psychologia a alchemia
Carl Gustav Jung, Aion. Przyczynki do symboliki Jaźni
Carl Gustav Jung, O istocie snów
Marie Louise von Franz, Interpretacja baśni
Marie Louise von Franz, Archetyp a symbol
Joseph Campbell, Bohater o tysiącu twarzy
Erich Neumann, Wielka Matka
James Hillman, Sen i świat podziemny
Francisco Goya, Sen rozumu rodzi potwory
Hieronim Bosch, Ogród rozkoszy ziemskich
Salvador Dalí, Trwałość pamięci
Symbolika snu i podświadomości w malarstwie surrealistycznym i symbolistycznym
Motywy archetypiczne obecne w mitologii greckiej, nordyckiej i chrześcijańskiej
Symbolika Cienia, Wielkiej Matki, Jaźni, Bohatera i Ofiary w tradycji psychologii głębi

Dodaj odpowiedź do Jacek Wilczyński Anuluj pisanie odpowiedzi